Kobiety z Vardø jest jedną z najbardziej urokliwych, mądrych, oryginalnych książek, jakie czytałam. To przykład literatury pięknej, która podrażnia czułe struny duszy. Jeśli istnieje coś, co łączy wszystkie kobiety na świecie, to autorka Kiran Millwood Hargrave właśnie to próbowała przekazać w swoim dziele. Siostrzana przyjaźń, umiłowanie bratniej duszy, kobieca zaradność i wreszcie łatwość i bezradność, z jaką kobiety stają się ofiarami męskiej dominacji czy męskiego konstruktu świata.
Kobiety z Vardø bliskie są prawdzie historycznej, jednak można w nich odnaleźć również wiele wątków psychologicznych. Komisarz Absalom Corneta, oprawca i psychopata, to jedna z głównych postaci tej lektury. Często ludzie u władzy są psychopatami, powołują się na prawo i pewną ogólnie przyjętą obyczajowość czy wręcz na religię, wykorzystując swoją pozycję, by móc legalnie szerzyć okrucieństwo.
Powieść Kobiety z Vardø nie jest jedyną lekturą, zawierającą w sobie pewną prawdę dziejową i uniwersalną, ponieważ to właśnie poprzez przelewającą się krew powstawały i upadały cywilizacje. Starcie sił ukazanych na tle XVII-wiecznej historii, gdzie wielka religia krwawo wypierała pogańskie rytuały i starą norweską kulturę, trwa do dziś, ale w innych miejscach i formach.
Tym razem czytamy o zbrodniach przeciwko kobietom, które w absurdalnie groteskowy, prymitywny sposób zostały oskarżone o zawarcie przymierza z diabłem. Autorka za pomocą humorystycznych dialogów lub poprzez opisy uczuć doskonale obrazuje, jak prawo i konstrukt świata wymyślone przez jednych, można łatwo obalić racjonalnym myśleniem. Niestety „czyste” rozumowanie nie zawsze wygra z hegemonią władzy, bazującej na zabobonach.
Po trupach do celu – komisarz Absalom Cornet przeprowadza brutalny proces jednej z kobiet, która ma największą posiadłość w Vardø. Zaraz po wtrąceniu jej do lochu wprowadza się do jej domu. Warto pamiętać, że procesach czarownic chodziło także a może przede wszystkim- o władzę, pieniądze, łatwe ofiary – bezbronne kobiety. Myślę, że na tym głównie polegał ,,czar” kobiet, które płonęły na stosach. Do dziś w różnych krajach i kulturach kobiety są łatwym celem władz.
Bo czym innym była próba wody, jak pozbawionym logiki doświadczeniem, który zamęczał ofiarę z braku racjonalnych argumentów. Kobiety skazywano na cierpienie głównie ze względu na ich słabą płeć, ponieważ łatwiej było na nich zademonstrować siłę swojej władzy. Brak zrozumienia praw fizyki, brak przyzwolenia na to, że kobieta może chcieć żyć i umieć pływać, ekspresja totalnej kontroli i przemocy.
Oskarżenia, jakie władze stosowały wobec rzekomych czarownic, były wymyślone na potrzeby oskarżycieli, fakty odnoszące się do ofiar całkowicie wyimaginowane przez władze, dziś nie nadawałyby się do taniego horroru. A jednak te wydarzenia miały miejsce, dziewięćdziesiąt jeden osób spłonęło na stosach, udręczonych wcześniej w lochach. Czy podobne sytuacje nie dzieją się po dziś dzień podczas toczonych wojen, gdzie absurd i rozlew krwi mieszają się z walką o wpływy, pieniądze i przetrwanie?
Powieść Kobiety z Vardø porywa przedstawieniem pięknej, niejednoznacznej kobiecej przyjaźni, której nie rozumie oprawca czarownic Absalom. Na stronach książki rozkwita cudownie opisana relacja, łącząca dwa różne światy Ursy i Maren – mieszczanki z zamożnej rodziny z południowo zachodniej Norwegii z Bergen i jej rówieśnicy, pochodzącej z całkowicie innego zakątka Norwegii położonego na wyspie Vardø.
Autorka i poetka Kiran Millwood Hargrave wprowadza nas w klimat XVII-wiecznej Norwegii, przybliża surowy, skandynawski, morski krajobraz i pejzaż społeczny tamtejszych ludzi. Poetyckość tkwi w konstruktach postaci, ich relacjach, oszczędności przedstawień, subtelności zdań, które prowadzą do tragicznych wydarzeń, delikatnego i kobiecego, minimalnego realizmu tej powieści. Historia ta absorbuje i pochłania w takim stopniu, że w trakcie lektury czułam się, jakbym niemal znalazła się w tamtych czasach w Norwegii. Nie byłam w stanie w pełni wyobrazić sobie choćby konturów zakończenia, a koleje losów bohaterów odkrywałam w trakcie zachwycającej i cudownej lektury. Koniec książki zaskakuje i daje przestrzeń do tego, by dalej badać w źródłach historycznych losy Kobiet z Vardø, być może samodzielnie dopisać ciąg dalszy…
,,Nadejście sztormu jest jak pstryknięcie palcem. Tak będą o tym mówiły w późniejszych miesiącach i latach, gdy ów sztorm przestanie być tylko bólem głowy za oczami i uściskiem w gardle. Kiedy w końcu da się go opowiedzieć. Lecz nawet wtedy nikt nie zdoła pojąć prawdy o nim słowa. Słowa zawodzą na wiele sposobów: zbyt łatwo, zbyt beztrosko nadają rzeczom kształt…”
Jestem wdzięczna wydawnictwu Znak Horyzont za to, że wydało opartą na faktach powieść Kobiety z Vardø.