Rozkład i rozpad są naturalną konsekwencją mijającego czasu i wpływu czynników zewnętrznych na materię. Rzecz oczywista, lecz dziejąca się często tak powoli, że niezauważalna dla ludzkiego oka. Najczęściej obserwujemy wynik powstałych zmian – zanim zauważymy pierwsze oznaki pleśni, ona pracuje nad swoim obiektem już od jakiegoś czasu. Zanim (dosłownie) rozpadną się na naszych stopach w miarę porządne buty, musi minąć zapewne kilkanaście lat, przetarcie za przetarciem, ziarnko do ziarnka.
W literaturze pojawiają się fascynujące opisy zniszczonych przez czas i naturę przedmiotów, budynków czy pożywienia. Niekiedy proces ten na potrzeby narracji jest przyspieszany do prędkości niemożliwej, co za tym idzie przerażającej. Wszystko zależy od funkcji, jaką ma pełnić ów rozkład – czy jest on jedynie podkreśleniem pewnego (beznadziejnego) stanu rzeczy, który pojawia się ukradkiem w powieści, czy nadaje kierunek historii, stając się jej integralną częścią.
Najbardziej „przyziemnym” przykładem, który mam na swojej liście, jest powieść Narcyz i Złotousty Hermanna Hessego. Tytułowy Złotousty napotyka na swojej drodze istne piekło na Ziemi. W Europie rozpętuje się zaraza, czarna śmierć zbiera swoje żniwo, siejąc wszechobecny chaos. „Z wściekłością i wstrętem patrzył na to Złotousty, świat zdawał się zburzony i zatruty, zdawało się, że nie ma już radości, nie ma niewinności, nie ma miłości na ziemi (…) kroczył po spustoszonym przez śmierć kraju. (…) Jadł spleśniały chleb w wymarłych domach (…) Długa była droga i pełna śmierci, pełna uwiądu i rozkładu.”[i] Nagła zmiana perspektywy i brak nadziei na przeżycie sprawiły, że przerażeni mieszkańcy miast – co raczej zrozumiałe – przestali dbać o porządek społeczny, otoczenie niszczało z dnia na dzień. Dosłowny rozpad dobrany jest przez Hessego w parę z rozpadem moralnym. W książce zawarte są opisy wszelkich nikczemności, na które może zdobyć się człowiek, chciałabym jednak zwrócić uwagę na chleb, którym żywi się bohater. O ile w naszej codzienności to, co spleśniałe, jest przeważnie czymś niechcianym, unikanym przez ludzi, to w obliczu śmiertelnej zarazy nie jest znów tak najgorsze. Zepsute pożywienie nie stanowi już jakiegoś budującego odrazę wyjątku – bieda, tragedia i rozpacz nie pozostawiają wielkiego wyboru, szczególnie że Złotousty „pomagał wynosić zmarłych za talerz zupy”. Zgnilizna nie odstępuje mu na krok, nawet jeśli zupa byłaby świeża… cóż z tego.
Przedmioty przejęte przez naturę, dosłownie zjadane przez grzyby czy bakterie, świadczyć mogą o sytuacji całkowitego zapomnienia lub odsunięcia od życia codziennego. Zaryglowane, nigdy nie wietrzone pomieszczenia ze zwałami kurzu, korytarze, do których nie zagląda słońce – środowisko idealne, ale może niekoniecznie dla człowieka. W pamięci zapadła mi scena z Wichrowych Wzgórz Emily Brontë, w której to pan Lockwood nocuje przypadkiem w pokoju nieżyjącej od lat Katarzyny Earnshaw. Pokojówka wpuszcza go tam bez wiedzy ani zgody gospodarza – Heathcliffa, który „żywi dziwaczne wyobrażenia na temat pokoju (…) i niechętnie pozwala tam kogoś wpuszczać.” Niechciany gość odkrywa w środku staroświeckie umeblowanie i pozostawioną na pastwę okiennej wilgoci i zimna biblioteczkę byłej mieszkanki: „W rogu parapetu, na którym ustawiłem świecę, leżał stos spleśniałych książek”, wodzony ciekawością zaczyna je przeglądać: „usiadłem prosto i otworzyłem sobie uszkodzony tom na kolanach. Była to Biblia złożona pochyłą czcionką i okropnie cuchnąca stęchlizną.”[ii] Czytając dalsze części powieści dowiadujemy się o burzliwej i tragicznej historii miłości Heathcliffa i Katarzyny. Możemy dzięki temu zrozumieć, dlaczego jej pokój został zachowany niemal w postaci relikwii, niedostępnej do użytku, służącej jedynie do oczekiwania przyjścia jej ducha. Zapleśniałe książki nie nadają się już raczej do niczego, no chyba, że do podjudzania halucynacji/widzeń – w tym przypadku wychodziłoby to na plus, przynajmniej dla zakochanego na śmierć (dosłownie) mężczyzny, chcącego zobaczyć ukochaną…
Przejdźmy w tym miejscu do podziemnych korytarzy i pokoju jeszcze bardziej ukrytego przed ludzkim spojrzeniem. Golem Gustava Meyrinka opowiada pogmatwaną, tajemniczą historię oscylującą wokół mitu tytułowej postaci glinianego golema. Według jednego z przekazów miał być on stworzony przez pewnego praskiego rabina i pomagać przy codziennych obowiązkach. Sytuacja wymknęła się jednak spod kontroli i gliniany twór przestał być całkowicie posłuszny – jego stwórca musiał odebrać mu życie. Chociaż zdecydowanie bardziej pasuje tu określenie, że go „dezaktywował”. Od tamtego czasu Golem wstaje raz na trzydzieści lat i „przemierza praskie zaułki, budząc strach wśród przechodniów.”[iii] W powieści „Szatana z Pragi” Golem występuje prawdopodobnie w roli duchowego alter ego bohatera, Atanazego Pernata.[iv] „Mistrz Pernat” poszukuje tej mitycznej istoty, która ukazuje mu się w wizjach i przewija w opowieściach snutych przez mieszkańców Pragi. Prag-nienie (przepraszam) rozwiązania tajemnicy zaprowadza go do podziemi żydowskiego getta – by doznać „olśnienia” musi przebyć drogę przez zawiłe, ciemne i straszne korytarze: „Z początku nic, tylko ciemność. Zszedłem na dół. Chwilę dotykałem rękami wzdłuż ściany, lecz nie można było się domyśleć, kiedy to się skończy. Framugi wilgotne od pleśni i próchna, zakręty; rogi i kąty – spadziste przejścia na lewo i na prawo, resztki starych drzwi drewnianych, rozgałęzienia dróg i potem znów stopnie, stopnie w górę i na dół. Wszędzie mdły, duszący zapach pleśniowego grzyba i wilgotnej ziemi. I nigdzie ani promyka światła.”[v] W skrzętnie ukrytym pomieszczeniu – domniemanym mieszkaniu Golema – Pernat znajduje między innymi stertę szmat. Nieznośny chłód zmusza go do przywdziania starego, zgniłego płaszcza: „Godziny za godzinami siedziałem w kucki nieruchomo – tam w moim kącie, zamarznięty szkielet w cudzych, spleśniałych sukniach!”[vi] Po nacieszeniu swej duszy jakże przyjaznymi wizjami tarokowych symboli, Pernat wybiega w popłochu z powrotem na ulicę getta, zbierając po drodze żniwo przerażonych krzyków mieszkańców: „Zdumiony spojrzałem na siebie i zrozumiałem: nosiłem wciąż osobliwą szatę średniowieczną, którą osłoniłem swój kostium i ludzie sądzili, że widzą przed sobą Golema. Prędko pobiegłem za róg bramy i zerwałem z siebie spleśniały łachman.”[vii] Wszystkie opisy tych zawilgoconych struktur i materiałów działać mogą na odbiorcę w sposób wręcz haptyczny – takie przynajmniej odnoszę wrażenie. Im dłużej myślę o możliwości ocierania się o oślizgłe, spleśniałe ściany w zupełnych ciemnościach korytarza nie wiadomo gdzie prowadzącego, tym bardziej jestem w stanie uwierzyć, że bohatera prowadziła jakaś pierwotna siła, nieodparta intuicja. Wrażliwości bywają oczywiście różne, lecz sytuacja taka kojarzy mi się jedynie z atakiem paniki i chęcią wycofania się – Atanazy Pernat miał jednak do wykonania misję, ośmielił się zajrzeć do swojej podświadomości i przejść przez jej mroczne korytarze.
W opowiadaniu Stefana Grabińskiego pt. Strych para młodych zakochanych chce ukryć się przed wzrokiem osób trzecich, by w spokoju skonsumować swoją miłość. Grześ prowadzi swoją drogą Wisię przez ciemny korytarz, potem przez starą zapomnianą klatkę schodową, u szczytu chowającą opuszczony strych: „Schody szły jakiś czas prosto w górę, potem skręcały w prawo i gubiły się w pomroce sklepienia. Pełgający promień światła wywabiał na wilgotnych od pleśni murach dziwaczne cienie, niby wielkie śmieszno-groźne poczwary. Przerażone ich gestami przebiegały po ścianach skośnym pędem duże plugawe pająki.”[viii] Być może, gdyby para bohaterów wzięła przykład z uciekających pająków i ze strachu (ze strychu) wycofała się, do tragedii by nie doszło. Swoją drogą, kształt-zły omen nie pojawia się w twórczości Grabińskiego tylko tutaj. W jednym z pierwszych opowiadań wydanych przez pisarza, czyli w Szalonej Zagrodzie, na ścianie dziwnego domu bohater odnajduje zagadkową figurę, która wraz z rozwojem akcji nabiera większego znaczenia. Braki w tynku autor określa jako liszaje – wiadomo, ani ubytek w ścianie, ani sam liszaj (choroba skóry) nie są związane z pleśnią/grzybem. Jednak skojarzenie kształtu z wykwitami skórnymi przywodzi na myśl wykwity pleśni właśnie. Łacińska nazwa liszaja – lichen jest taka sama jak łacińskie określenie na porost (organizm będący w uproszczeniu symbiozą rośliny z grzybem). Językoznawczynią niestety nie jestem i nie chciałabym wymyślać, czy pierwsze było jajko, czy kura, ale żeby nie zostawiać tego tak zupełnie bez wyjaśnienia, posłużę się dostępnymi od ręki słownikami etymologicznymi online: łacińskie lichen wywodzi się z greckiego leikhḗn, co oryginalnie oznaczało „to, które zjada/liże wokół siebie” (leíkhō – lizać).[ix] Tak jak pleśń rozrastając się, zjada to, na czym żyje, tak i liszaje zachowują się podobnie – „zjadają” zdrową skórę, żeby zastąpić ją w danym miejscu swoją chorobową obecnością. Dziury w tynku też w pewnym sensie można nazwać wyjedzonymi, mówi się przecież, że coś jest „nadgryzione zębem czasu”. Wiadomo, Czas ma niezłe trawienie!
Chciałabym powrócić na chwilę do wspomnianego wyżej Gustava Meyrinka. W innej jego powieści pt. Noc Walpurgi pojawia się tragiczna bohaterka, znana praskim mieszkańcom jako „Czeska Elżbietka”. Niegdyś piękna, ponętna i rozchwytywana kurtyzana, teraz ze względu na swój wiek i pozycję społeczną – wzgardzona. Jej były adorator i kochanek, pan medyk nadworny Tadeusz Flugbeil (pseudonim Pingwin) trafia przypadkiem „niemile zdumiony” do jej domu. Patrzy na smutny obraz brudnej, zaniedbanej izby, pełnej łachmanów, słomy i zakurzonych pamiątek z czasów dawnej świetności. Elżbietka w pewnym momencie „podnosi cienkimi palcami suknię całą w strzępach” i odtańcowuje przed gościem „upiornego gawota”.[x] Przerażony widokiem i drastyczną zmianą w wyglądzie dawnej ukochanej medyk zastanawia się: „Czy naprawdę te płaskie, wiercące się przed nim do taktu i podskakujące bryły, tkwiące w czarno-szarych, spleśniałych resztkach znoszonych butów, mogły być tymi samymi eleganckimi nóżkami o delikatnych kostkach, które kiedyś budziły w nim namiętność i zachwyt?”[xi] Okazuje się, że nieład i zniszczenie w najbliższym otoczeniu pomagają trochę w zaakceptowaniu stanu jej własnego ciała, a przynajmniej w nie myśleniu o tym – obserwowany kontrast byłby dla niej zbyt bolesny. „Mój Boże, ile razy próbowałam nieco uporządkować mój pokój, oczyścić go. Ale, wierzaj mi, gdybym to uczyniła, oszalałabym. (…) to coś w rodzaju pociechy, że wszystko wokół mnie i ja sama tak bardzo jestem zniszczona i wstrętna.”[xii] W tym przypadku rozkład i chaos są odbiciem tego, jak bohaterka czuje się sama ze sobą, jej poczucia własnej wartości. Na całe szczęście w dalszej części narracji pewna sprawiedliwość zostaje biednej Elżbietce oddana – mimo że zewnętrze pozostaje takie samo, to jednocześnie zmienia się tak wiele, że bezwzględna cielesność/materialność schodzi na dalszy plan.
Przerobiliśmy już wszystkie przykłady, w których rozkład pojawia się punktowo (tzn. wszystkie, które przyszły mi na myśl). Teraz chciałabym wspomnieć dwie powieści, w których niszczenie jest procesem dającym się zaobserwować gołym okiem. Występuje w roli fantastycznego, budzącego niepokój czynnika zagłady. Pierwszą z nich jest Po tamtej stronie Alfreda Kubina – znanego bardziej ze swojej twórczości plastycznej, aniżeli literackiej, mimo uznania wyrażonego chociażby przez Hermanna Hessego.[xiii] Akcja książki odbywa się głównie w tzw. Państwie Snu, sztucznie wykreowanym, zamkniętym terenie gdzieś w Azji Środkowej. Nie do końca wiadomo jaki zamysł kierował inicjatorem i władcą owego państwa Klausem Paterą, od samego początku dzieją się tam jednak dość niesamowite rzeczy. Na żadnym etapie nie można by posądzić tego miejsca o harmonię i przewidywalność, lecz w pewnym momencie do Państwa wkracza absolutny chaos, objawiający się w niedających się okiełznać „plagach”. Jedną z nich jest, mówiąc słowami narratora, „choroba martwej materii”. Czytamy: „Najniesamowitszy był pewien zagadkowy proces (…) rósł niewstrzymanie i coraz szybciej, aż stał się przyczyną całkowitej zagłady Państwa Snu: rozpad. Ogarniał wszystko. Budowle z tak rozmaitych materiałów, latami gromadzone przedmioty (…) nie można było wskazać dostatecznej po temu przyczyny. (…) Murszenie i pleśń pojawiały się w najlepiej utrzymanych domach; w powietrzu musiał być jakiś nieznany rozkładający czynnik, gdyż świeże mleko, mięso, później nawet jaja w ciągu kilku godzin kwaśniały i gniły. Wiele domów popękało i mieszkańcy musieli je w pośpiechu opuścić.”[xiv] Straszny to i dziwaczny obraz, nic dziwnego, że wzbudził wśród mieszkańców powszechny horror. Człowiek polegający w swoim życiu codziennym głównie na fizyczności właśnie, nie jest raczej przyzwyczajony do ścigania się z procesem gnilnym kotleta, czy walki z uodpornioną na czyszczenie pleśnią na ubraniach… Lektura powieści Kubina jest obrazem dość przerażającym, szczególnie że dzieją się tam również gorsze rzeczy. „Austriacki Goya” nie oszczędza czytelnika!
W powieści sci-fi Ubik Philipa K. Dicka dochodzi do podstępnego zamachu bombowego na pracowników Korporacji Rucintera. Skutki tegoż wypadku nie są do końca jasne, nie wiadomo kto tak naprawdę przeżył, a kto znajduje się w stanie… półżycia. Jeden z bohaterów, Joe Chip – specjalista od pomiaru pola „psi” – odczuwa dziwaczne konsekwencje (oznaki „psucia się” rzeczywistości) tuż po wspomnianym wydarzeniu: „Najpierw [rozsypuje się w palcach] mój papieros – liczył Joe. – Potem nieaktualna od dwu lat książka telefoniczna na statku. A teraz podają mi kwaśną śmietankę, sprzed tygodnia. (…) Joe podniósł filiżankę i stwierdził, że kawa jest zimna, gęsta i nieświeża; na jej powierzchni unosiła się porowata pleśń. Odstawił ją ze wstrętem. O co chodzi? – pomyślał. Co się ze mną dzieje? Jego wstręt zmienił się nagle w dziwny, niewytłumaczalny lęk.”[xv] „Ubikowy” świat rozkłada się na oczach zdezorientowanych bohaterów, którzy dwoją się i troją, ale nie potrafią wskazać bezpośredniej przyczyny tych wydarzeń. Świeżo kupione produkty nie nadają się do spożycia, sprzęty psują się, a właściwie cofają w czasie. Nic nie zachowuje stałości materialnej, rozpada się w czasoprzestrzennym koszmarze, uniemożliwiając funkcjonowanie i jakąkolwiek kontrolę nad otaczającym światem. W posłowiu do polskiego wydania Ubika z roku 1975 Stanisław Lem porównuje tę sytuację do ciężkiej choroby, „która atakuje jedną po drugiej kolejne sfery życia.”[xvi] Jak widzimy, załoga Rucintera staje przed nie lada niebezpieczeństwem… Na szczęście jest na to uniwersalne rozwiązanie – Ubik! Nieszkodliwy przy użyciu według instrukcji!
Ekhm, no właśnie, tylko skąd wziąć Ubika?
Tytułowe „zbutwiałe buty” pojawiają się, jak widzimy, w jednym z przytoczonych przykładów – pozwoliłam sobie jednak użyć tego słownego tworu również jako metafory śladów, jakie odciska rozkład w rzeczywistościach literackich. Ślady te, stawiane spacerem lub sprintem, opisywane były przez autorów reprezentujących różne gatunki literackie, ale jak widać w tym przypadku są to głównie autorzy zainteresowani szeroko pojętą grozą, czy niesamowitością, niezależnie, czy piszący w nurcie gotyckim, weird-fiction, czy science-fiction. Poszczególne wątki mają swoje własne (mniej lub bardziej) ukryte cele, lub jak kto woli, jest to po prostu kwestia interpretacji. Niekiedy wtapiają się integralnie w fabułę, kiedy indziej podkreślają pewną sytuację lub stan rzeczy. Trudno się dziwić, że motyw rozkładu zajmuje tak zaszczytne miejsce w co poniektórych opowieściach – ostatecznie towarzyszy on nam przez całe życie, obserwujemy go, fascynuje nas i przeraża jednocześnie. Jest swego rodzaju memento mori odgrywanym w gnijącej brzoskwini, czy próchniejącej ławce. Tzn. dla kogo mors, dla tego mors, pleśń ma się dobrze i raczej się to nie zmieni.
Obraz w nagłówku: Hugo Steiner-Prag, ilustracja do Golema Gustava Meyrinka, 1916, źródło: Wikimedia Commons
[i] Hermann Hesse, Narcyz i Złotousty, tłum. Marceli Tarnowski, Poznań 2018, s. 313, 314.
[ii] Emily Brontë, Wichrowe Wzgórza, tłum. Hanna Pasierska, Warszawa 2014, s. 24, 25.
[iii] Maciej Płaza, Posłowie: Meyrink i jego Golem. Blask pośród ruin [w:] Gustav Meyrink, Golem, Czerwonak 2014, s. 330.
[iv] Za: Jerzy Prokopiuk, Piękno jest tylko gnozy początkiem, Katowice 2007, s. 176.
[v] Gustaw Meyrink, Golem, tłum. Antoni Lange, dostęp: Wolne Lektury [https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/golem/], s. 43.
[vi] Tamże, s. 45.
[vii] Tamże, s. 47.
[viii] Stefan Grabiński, Strych [w:] Demony Perwersji. Opowieści niezwykłe, Przemyśl, 2016, s. 295.
[ix] https://www.etymonline.com/word/lichen
https://en.wiktionary.org/wiki/lichen#Etymology (dostęp: 22.05.21)
[x] Gustaw Mayrink, Noc Walpurgii, tłum. Bolesław Jacek Fruhling, Wrocław, W-wa, Kraków 1991, s. 27.
[xi] Tamże, s. 28.
[xii] Tamże, s. 31.
[xiii] Paweł Huelle, Posłowie [w:] Alfred Kubin, Po tamtej stronie, tłum. Anna M. Linke, Kraków 2008, s. 273.
[xiv] Alfred Kubin, Po tamtej stronie, tłum. Anna. M. Linke, Warszawa 1980, s. 184-185.
[xv] Philip K. Dick, Ubik, tłum. Michał Ronikier, Poznań 2020, s. 93.
[xvi] Stanisław Lem, Posłowie [w:] P.K. Dick, Ubik, tłum. Michał Ronikier, Kraków 1975, s. 247, 248.
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 4.0 Międzynarodowe.