Trobriandy Kresowe (Michał P. Garapich, Dzieci Kazimierza, Wydawnictwo Czarne, 2019)

 

Książka trafiła w moje ręce po przeczytaniu dyskusji na pewnym internetowym forum poświęconym badaniom nad historią rodzin. Niektórych dyskutantów, mających zacne drzewka genealogiczne, poirytowała nie tyle sama książka co tytuł pewnej recenzji, który sugerował, że „wszyscy” jesteśmy z nieprawego łoża.

Od dłuższego czasu interesują mnie poszukiwania genealogiczne, choć nie jestem ekspertem, trochę sobie już o tym poczytałam. Nie widziałam jednak książki takiej jak ta. Na pewno jest to dzieło oryginalne – w skrócie, o tym jak pewien antropolog społeczny, mieszkający od lat w Londynie, zabrał się za  historię swojego rodu pochodzącego z Podola (a wcześniej z Chorwacji). Nie jest to praca naukowa, a jednak trudno zaliczyć książkę do literatury popularnej, wymyka się kategoriom.

Tytuł niniejszej recenzji zainspirował zapis burzliwej dyskusji autora z jednym ze swoich
wujków, który miał rzec: „Tutaj chodzi o dobre imię Twoich przodków, a nie mieszkańców Wysp Trobrianda”[1]. Co tak bardzo oburzyło seniora rodu?

Tytułowy Kazimierz to nie król Kazimierz Wielki tylko pradziad autora, którego z monarchą jednak coś łączyło – legendy o nieślubnych dzieciach. Legendy te upodobała sobie szczególnie męska część rodu, podczas gdy jak zauważył autor, kobiety miały na temat postępowania przodka mało entuzjastyczne opinie. Autor, od lat pracujący na Uniwersytecie Roehampton w Anglii i współpracujący z Uniwersytetem Warszawskim, zbadał historie rodzinne z nieomal obsesyjną dokładnością i odnalazł ponad dwadzieścioro dzieci swego pradziada.

Badania obejmowały zarówno kwerendy archiwalne, w tym za granicą, jak i wyjazdy na Ukrainę, w okolice Tarnopola gdzie leżały dobra Garapichów. Rodzina miała korzenie w Chorwacji
i osiedliła się w Polsce dopiero pod koniec 18w. Autor doszedł też do ciekawego wniosku, że jego przodkowie byli Uskokami, góralskimi rycerzami-rozbójnikami kolekcjonującymi obcięte nosy tureckich wrogów[2]. Po wiekach, ucywilizowany już przybysz z Bałkanów ukończył studia prawnicze we Lwowie i ożenił się z polska szlachcianką, uzyskując potwierdzenie własnego szlachectwa węgierskiego.

Głównym przedmiotem zainteresowania autora, skądinąd badającego migracje z Europy Wschodniej do Wielkiej Brytanii, był jego pradziad, Kazimierz Garapich, ur. w 1878 syn posła do Rady Państwa i Sejmu Krajowego Galicji. Jego (określenie autora) „rodzina poligamiczna” obejmowała oprócz legalnej małżonki i dzieci jeszcze kilka wiejskich kobiet i ich potomstwo.  Kazimierz obdarowywał swoich potomków małymi kawałkami ziemi i otaczał opieką jakiej zakres wykraczał poza postępowanie wielu swoich rówieśników. Nigdy jednak nie było mowy o oficjalnym uznaniu czy dziedziczeniu. Po latach, autor obserwując rodzinę stwierdził że niektórzy utrzymywali dobre relacje z „lewymi” krewnymi, lecz kiedy pisali pamiętniki, nie wspominali o nich nigdy. Gdyby książka ta była pracą naukową, należałoby oczekiwać innych przykładów z Ukrainy, z Polski, a może i z Chorwacji; jednakże „Dzieci Kazimierza” nie są naukowe. Osobiście pamiętam co Melchior Wańkowicz pisał na temat seksualnych obyczajów swoich przodków, czytając to podejrzewałam go o koloryzowanie, może niesłusznie.
Garapich oddaje się raczej osobistym refleksjom współczesnego wykształconego człowieka nad obyczajami (nie tak dawnych jeszcze) czasów, próbuje przy tym czegoś co można by nazwać psychoanalizą. Dotyczy ona także reakcji (zarówno negatywnych  jak i pozytywnych) jego „oficjalnych” i „nieoficjalnych” krewnych na odnalezione przez niego rewelacje oraz rewolucyjne pomysły spotkań integracyjnych (do których rzeczywiście doszło).

Nie będę tu zdradzać wszystkich szczegółów, ale sugeruję przeczytanie książki do końca – zapewniam, że autor jest może aż za bardzo szczery, i to też jest interesujące. Choć podziwiam jego demokratyczną chęć zbratania się z utraconą rodziną, latami ignorowaną
przez oficjalnych krewnych, to rozumiem też dystans wuja, który wypomniał siostrzeńcowi, że traktuje przodków jak autochtonów z Wysp  Trobiandzkich (dla przypomnienia, była to słynna książka Malinowskiego Życie seksualne Dzikich.., 1929). Nie tylko współczesna szlachta, lecz także nie wszyscy „zapomniani” krewni Garapichów powitali z entuzjazmem
projekt antropologa. Dla jednych inicjatywa jego była mile widzianym przyznaniem się rodu do przemilczanej dotąd jego części, ale dla innych była przypomnieniem czasów podległości stanowej. Nie mam osobiście żadnej recepty na to, jak daleko możemy się posunąć w naszych badaniach genealogiczno-historycznych. Każdy powinien sam to ocenić, biorąc pod uwagę uczucia rodziny, o co nigdy nie jest łatwo, ale książka Michała P. Garapicha na pewno może pobudzić nas do refleksji.


[1] Garapich M.P.: Dzieci Kazimierza, s. 159.

[2] Ilustracja z: Rudolf, Crown-Prince of Austria, Az Osztrák-magyar monarchia irásban és képben, Budapest 1887, s. 354 https://archive.org/details/azosztrkmagyar01rudo

Licencja Creative Commons

Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 4.0 Międzynarodowe.