Tropy przemijania. Marek Bieńczyk, Kontener.

            Podejmowanie tematów egzystencjalnych, mocno eksploatowanych w literaturze, muzyce czy sztuce, niesie ze sobą szereg możliwości kreacyjnych, posiada potencjał do stworzenia jedynej w swoim rodzaju opowieści o doświadczeniu granicznym, lecz wiąże się również z ryzykiem banalnego przedstawienia zagadnienia. Eseje Marka Bieńczyka nie próbują nazwać tego co niewyrażalne, nie usiłują być pokrzepieniem lub mierzyć się z tym, co nieodwracalne. Są raczej zapisem doświadczenia straty matki podporządkowanym rytmowi skojarzeń z przeszłymi i teraźniejszymi wydarzeniami.

Bez tablicy nagrobnej stanie przy grobie przekraczałoby może siły. Zderzałoby się z prawdą zbyt płaską, czy raczej poziomą jak grób. Tablica podnosi spojrzenie, utrzymując je przez chwilę wyżej; kiedy wzrok opada, ona podstawia miłosiernie swe litery, by oczy mogły się o nie zaczepić, na niej zawisnąć. W literach imienia szuka się twarzy[1].

Największym atutem zbioru jest jego autentyczność, polegająca na synchronizowaniu warstwy treściowej prozy z formą opowiadania. Jak przystało na zapis sytuacji, dla większości ludzi niewyobrażalnej, język odzwierciedla zmienną, nową, a niekiedy obcą rzeczywistość, w której przyszło funkcjonować głównemu bohaterowi. Jest narzędziem służącym do zebrania i przekazania wspomnień, a jednocześnie do subtelnego połączenia przeszłych i teraźniejszych zdarzeń. W warstwie narracji autentyczność opiera się na tworzeniu obrazów z pojedynczych cząstek zdarzeń. Stąd wniosek, iż w przypadku Kontenera można mówić o zastosowaniu poetyki fragmentu. Wydarzenia i odczucia pojawiające się w rozważaniach bohatera nabierają zmiennego, niedookreślonego charakteru. Z tego powodu nie mamy do czynienia z ciągłą, wygładzoną opowieścią, lecz z chropowatą, niejednolitą, podporządkowaną dynamice pamięci relacją. Marek Bieńczyk tak pisze o próbach przedstawienia tego, co w praktyce jest niewyrażalne:

Śmierć przynosi w ofierze fragment. Bierz go albo nic. Ciągła opowieść o niej powstać nie może; szkło rysuje się lub pęka w dłoniach. Podnieść da się tylko pojedyncze odłamki; zbiera się je i układa w nieskończony puzzel, skład odprysków[2].

Fragmentaryczność staje się w tym przypadku synonimem autentyczności, ale prognozuje także możliwe trudności w odbiorze tekstu. Nie znajdziemy tu opowiadania zamkniętego w całość, lecz treść bogatą w znaki i symbole. Dopiero na ich fundamencie, pamięć odtwarza kształt minionego świata, a rozum stara się oddać sens tego, co pozostało lub powstało post factum. W ten sposób przedmioty, zmysły czy sny, budują scenerię czasoprzestrzeni, gdzie wydarzenia nabierają nierzadko cech scen teatralnych, jak chociażby w eseju Czapka, w którym tytułowa rzecz nadaje postaci matki charakter karykaturalny. Powyższe zabiegi pozwalają odczytywać książkę w kontekście poetyki snu, a nawet surrealizmu. Jednym z powracających motywów staje się oddech, który dla autora jest czynnością równie realną, decydującą o fizycznej przynależności do świata, jak i metafizyczną, przenoszącą człowieka poza to, co namacalne. Oddech to także symbol zawieszenia pomiędzy tym, co teraźniejsze, a tym, co stanie się w przyszłości.

Proza Marka Bieńczyka to również nawiązania literackie, szereg odwołań między innymi do  Marcela Prousta, czy Rolanda Barthesa w kontekście poszukiwania śladów istnienia matki i uwypuklenia roli, jaką odegrała w ich życiu, to oblekanie rzeczywistości mgiełką nostalgicznego monologu. Melancholia wkrada się w narrację, lecz nie nuży, raczej podkreśla oniryczny charakter wypadków. Książka dla wszystkich, którzy chcą spróbować zmierzyć się z metafizyczną stroną istnienia i odchodzenia. Wydaje się, że jej oryginalność polega na podkreśleniu wielowymiarowości przeżycia straty, ponieważ opisy doświadczeń mogą być odczytane jako metafory przeżyć po każdej stracie, nie tylko matki Marka Bieńczyka. Wpisują się one w uniwersalny język opowiadania o odejściu.

Trafnym podsumowaniem rozważań wydaje się być pytanie zadane podczas rozmowy w przedostatnim eseju Jutro w Bogocie:

– Powiedz, po co to wszystko? To zmartwienie, te powroty, te melancholie? Te groby, to rozpamiętywanie? (..)

– Tak. Wszystko dlatego, że tak bardzo chcemy żyć – powiedziała[3].

 Odpowiedź  w kontekście całego utworu wcale nie brzmi banalnie …

Lektura wymagająca, przejmująca, a przede wszystkim odwołująca się do sposobów postrzegania dwóch biegunów egzystencji, życia i śmierci.


[1] Marek
Bieńczyk, Kontener, Wielka Litera,
Warszawa 2018, s. 89.

[2] Ibidem,
s. 137.

[3] Ibidem,
s. 295.

Małgorzata Bródka

Licencja Creative CommonsTen utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 4.0 Międzynarodowe.

Dodaj komentarz